Będąc jakby obok tej całej atmosfery SDM-owej, a jednocześnie podziwiając w mediach kolorowe korowody pielgrzymów z całego świata, radość z jaką wielbią Boga, odgrzebałam w swej pamięci czasy, kiedy i ja byłam wolontariuszem w 2005 i niezwykłe historie, które dane było mi tam poznać. Można je podsumować jednym zdaniem- nie ma przypadków, dziś historia wyjazdu i pierwsza stacja czyt. historia. Przez ten czas zdążyłam już większość opowieści zapomnieć, na szczęście opisałam to zaraz po powrocie. Na razie jedynie pierwsza stacja została przetłumaczona, reszta czeka na swój czas. No to jedziemy, do Kolonii, (also los nach Koeln!)!!
kilka stacji
w Kolonii WJT 2005-07-10
Spotkania zasłyszane
Historia wspierana
faktami z interpretacjami i dodatkami
Dziękuję za
wszystkich, których spotkałam
Wprowadzenie
Pisałam tę oto historię z przekonaniem, że nie mogę
przemilczeć moich niezwykłych spotkań. Uważam je za łaskę, którą należy oddać i
podzielić się nią jak darem. Dzięki Bogu, mogłam poznać wspaniałych ludzi. Na
ogół ubolewam, że brakuje mi czasu dla moich najbliższych. Te myśli pragnę podarować dla wszystkich osób, które
kiedykolwiek poznałam. Dziękuję wam za waszą obecność, wsparcie i ciepłe słowa,
które kiedykolwiek zostały wypowiedziane. I wszystkie historie z waszego życia,
równie fascynujące jak te tu
Wasza Lu
STACJA 0 -ODJAZD
Kolonia- kilka zmordowanych
słów
W podróż do Kolonii wybrałam się całkowicie sama, nikt nie
towarzyszy mi z plecakiem, zazwyczaj obawiam się wielkich wydarzeń, bez
psychicznego wsparcia. Przed pielgrzymką zostałam pobłogosławiona przez Jana
mojego duszpasterza. To pozwoliło mi się czuć namaszczoną na ten wyjazd. Gdzieś
w środku czuję do tej pory obawę, ponieważ każde wydarzenie kryje w sobie niepewność.
W końcu osiągam dworzec, gdzie dostrzegam tłumy „zaplecakowanych” ludzi,
głównie młodzieży, co nie zmienia faktu, że to zupełnie obcy. Podejrzewam, że
obierają podobny kierunek do mojego, sądząc po rozpiętości wieku, z lamentów i
obiekcji. Mam za zadanie poznać jedną osobę z mojego Teamu- znak rozpoznawczy-
zielone spodnie z gąszczem pasków na różnych wysokościach, całkiem oryginalne i
być może kuzyna mojej przyjaciółki, po ludzku, mission impossible…
W prawdzie stoją podobnie zakłopotani ludzie, zagadują o
kierunek, ktoś gorączkowo biega po listach przy autokarach, ale właściwie nikt
nie stoi tak naprawdę obok, wszystko jest krótkowzroczne, prowizoryczne,
przejściowe.
Wszyscy przybywają ze swoją historią, jakby z darem, każdy
czeka na duchową przemianę, ale co się wydarzy, Bóg jeden raczy wiedzieć…
Już w autokarze okazuje się, że cały autobus jest wypełniony
wolontariuszami. Nie myślałam nawet, że tak wielu z nas wybrało siebie w jedną
trasę, myśląc o jednym terminie i jednym miejscu. Po chwili czuję się jak w
domu, między przyjaciółmi, w wierze
Cuda się zdarzają, spodnie z paskami zostały namierzone i
zidentyfikowane, ale gdzie kuzyn, kiedy ruszaliśmy , ktoś nagle krzyczy przez
mikrofon, czy tym autokarem jedzie może Lucyna S.? – czerwona jak burak
podnoszę się z miejsca i z tej strony zostałam rozpoznana…
Dlaczego
wolontariusz?
Zawsze chciałam służyć ludziom z pomocą i dobrym słowem.
Zawsze mi to nie wychodziło, może jestem zbyt skoncentrowana na sobie, pewnie
to ogólne zapatrzenie w swoje potrzeby, a jak mało myślę o tych
potrzebujących!!?
Moje oczekiwanie na Kolonię trwa już mniej więcej od roku.
Zgodnie w moim wrodzonym skomplikowaniem, które niejednokrotnie komplikuje mi
codzienność, napotkałam liczne komplikacje (3 x masło maślane), aż w pewnym
momencie sięgnęły one apogeum.
Ten wspaniały talent towarzyszy mi, gdy za wszelką cenę chcę
uczynić coś lepiej, niż to sama potrafię.
Na początku pokrzyżowała to całkowita klęska sesyjna,
poległam doszczętnie na polu egzaminacyjnym, a od licencjatu było przecie dwa
kroki)))a do kampanii wrześniowej trzeba się było w końcu skrupulatnie
przygotować.
Następnie mój tata kupił bilet ze złą datą, zamiast 11 na
15, że nie byłoby już w tym czasie sensu wyjeżdżać. Ale kłopotów nastąpi i ciąg
dalszy.
Później próbując coś zmienić w moim profilu uczestnika w
Internecie, skasowałam się z listy wolontariuszy automatycznie stając się
uczestnikiem, a do wyjazdu był niespełna tydzień. Tak przeraziła mnie ta
wiadomość, że postawiłam na nogi cały wolontariat polsko- niemiecki.
Dodatkowo nie wiedziałam, czy dostanę pozwolenie w pracy na
takowy wyjazd, jakby nic na spotkanie z Papieżem. Drgawki wzrastały w miar ę
postępowania przeciwności…
Na szczęście dzięki uporowi maniaka i prędkiej reakcji
uchroniłam się przed konsekwencjami mojego roztrzepania.
Całe to wydarzenie uzmysłowiło mi, że nic w zasadzie nie
stanowi przypadku. No jasne, że przeszłość szczypie, piecze, ale ile
uświadamia, jak oczyszcza.
Dlatego przygotowywałam się do drogi dużo bardziej świadomie.
W końcu dotarło do mnie, że nikt nie przejmie kontroli nad moim życiem, jego sterami,
jestem na tej drodze sama, a jak pozwolę działać Bogu, to On będzie mi wiernie
towarzyszył.
Dlatego pełna pytań i obaw przyjechałam do Kolonii, by
złożyć Mu pokłon. Wiedziałam, ze w żadnym stopniu nie powrócę taka sama, wręcz
przeciwnie, w głowie trwała walka między tchórzostwem, obawą, ambicją i
chaosem, z jakim zapisuje moje przemyślenia.
Teraz po przyjeździe zastanawiam się, jakie owoce przyniósł mi
ten cały wyjazd i dochodzę do wniosku, że jest to przede wszystkim pełna
dojrzałość, do której poniekąd doszłam, by widzieć Boga w ludziach i wsłuchiwać
się w ich głosy, ale to nie nad tym chciałam się zastanowić. Dlatego opiszę tu
5 portretów, które bardzo wyraźnie spoczywają w moich wspomnieniach, mimo, że
nie zachowały się na żadnym ze zdjęć. Należały one do niezapomnianych spotkań,
w których widziałam działanie Ducha Świętego.
5 Stacji będzie opisywało 4 zupełnie innych charakterów
wolontariuszy oraz niepielgrzyma z Kolonii, każda z osób zasługuje n własne
miejsce, które postanowiłam im poświęcić.
Inaczej mogłoby się wydarzyć tak…
STACJA 1
SHIN
QUIN
Jest
wieczór. W szkole, w której
nocujemy gromadzą się tłumy ludzi, konkretnie padniętych podróżą wolontariuszy.
Każdego zajmuje jego własne zmęczenie i szykowanie sobie miejsca do spoczynku.
My z racji uporania się z lokum przechadzamy się po surowym budynku o licznych
zakamarkach. Po pewnym czasie tułaczki bez konkretnego celu natrafiamy na
pojedynczego Azjatę, który robi na nas przyjazne wrażenie. Może to za sprawą
jego ciepłego uśmiechu albo zastanawiającej pustki w jego pokoju bez
wcześniejszych narad, zatrzymujemy się.
Dociekam
w myślach, w jaki sposób mieszka on sam ,w tak wielkiej Sali lekcyjnej, podczas
gdy drzwiami i oknami nacierają nowi przybysze w poszukiwaniu skrawka podłogi
na noc, gnieżdżą się
karimata przy klimacie, a tu realia jak z 5 gwiazdkowego hotelu?? Chłopak już
na początku zabawia nas swoimi ekspresywnymi jak na Azjatę minami, gestami. Za
chwile okazuje się, że nie mówi prawie po niemiecku, jest Chińczykiem,
natomiast jego angielski jest dość specyficzny, by nie rzec dość mruczący i
niewyraźny.
Stoimy jakiś czas ogłuszone ogólną
kłopotliwością całej sytuacji obserwując nieznajomego, urzekające są jego
szybujące ruchy i humor jaki obdarza
wszystko co się wkoło znajduje, także my należymy do tego zachwyconego
krajobrazu. W tej chwili kojarzy mi się to z jakimś przedstawieniem ulicznym
wymyślonym na poczekaniu, a my przypadkowo stałyśmy się jego widownią.
Jednak
przedstawienie dopiero się zaczyna. Najpierw nasz bohater akcji pokazuje kilka
ćwiczeń Ti Chi, które posiadł, do tego dochodzi kilka gagów i tricków.
Następnie wypytuje nas o imiona i zapisuj je po chińsku na tablicy.
Zapomniałam
Shin Qiun zdążył się już przedstawić,
ale nasze zaaferowane, nienadąrzające mózgi jakoś kiepsko to zarejestrowały. Dla bezpieczeństwa
nikt nie powtarzał jego imienia. Długo nazywałyśmy go Szyku-miku, próbując
odnaleźć jakiś zamienny pseudonim ( dobrze, ze nie znał polskiego, choć pewno
by się nie obraził))))
Shin
Quin w tym czasie zaczyna coraz więcej mówić, nie zważając, czy konwersacja
jest obustronna, to jego uroczy monolog, a my właściwie stoimy by stanowić
widownię i z nie znikającym skupieniem przysłuchiwałyśmy się jego wyczynom.
Zastanawiające,
ale jego głos przypomina dzwonek w tle, dlatego trzeba się dokładnie
przysłuchiwać, co ma nam do zakomunikowania, ponieważ tak cicho mówi.
A
historia zaczyna się tak
-Hallo
jestem Shin Quin- pochodzę z Chin i przyjechałem tu na rowerze…
-hmmm…z
Chin i na rowerze? Pytały przez chwilę nasze wybałuszone oczy
-to
nie tak daleko, teraz studiuję w Bremie Zarządzanie, ale mówię po niemiecku
tylko troszkę.(ein bisschen- w ramach nauki niemieckiego)
Nie
było prostym się tu znaleźć. To właściwie długa historia pełna zakrętów, górek.
Do tej pory praktykowałem wiele religii, bo szukałem w nich drogi do Boga.
Jednak żadna z nich nie dała mi odpowiedzi na to pytanie, gdzie on mieszka.
W
jakiś niewyjaśniony nawet dla mnie sposób zacząłem poszukiwać drogi do wiary,
dlatego wybrałem się w podróż. Wcale nie przygotowałem się do tej wyprawy. Wcale
nie miałem zamiaru w moich poszukiwaniach dotrzeć do Kolonii, myślałem już
prędzej o południu Europy. Zapakowałem tylko niezbędny ekwipunek i wyruszyłem
skoro świt, by nie tracić dnia. Dlatego jechałem cały czas prosto przez
nieznane dzielnice, ulice, miasta. W moich oczach wszystko było jak nowo
narodzone. Wtedy poczułem, że w całej tej wyprawie jest jakaś opatrzność. Jakby
komuś zależało strasznie, abym wyruszył i odczuwałem teraz coraz bliżej jego
obecność. Którego dnia mocno zmęczyła mnie podróż i postanowiłem spocząć na
jakiś czas, żeby odzyskać witalność. Na drodze stanął mi kościołek, wstąpiłem
do niego, by zwiedzić i rozejrzeć się za jakimś ustronnym miejscem.
Poszukiwania przerwał plakat, jaki tam zauważyłem, przedstawiał on reklamę Dni
młodzieży, z wersji angielskiej wyczytałem tam zaproszenie dla mnie samego, coś
w rodzaju, przybądź i ty!
Może
to moja intuicja albo niesłabnąca opatrzność skłoniły mnie do tego wyjechać
dalej. Musze dodać, że wtedy miałem spore kłopoty z kolanami w tamtym czasie.
Oczywiście cała wyprawa była dla mnie niezwykle ryzykowna, bo właściwie nie
miałem pojęcia, dokąd mnie ta cała trasa prowadzi. Poza tym moja mizerna wiedza
na temat chrześcijaństwa, nie pozwalała mi stwierdzić sensu całej podróży,
ponieważ jak dotąd nie miałem prawie nic do czynienia z Bogiem Chrześcijan.
Dodatkowo
nie sprzyjała też prawie pusta kieszeń.
Cała
podróż wydawała się z pozoru absolutnym bezsensem, ale dla mnie w tamtej chwili
była czymś nieodzownym. Moja trasa trwała kilka dni, z przystankami na nocleg.
Poza
tym podczas jazdy wydarzył się cud, ani razu nie zabolało mnie owo mocno
nadwyrężone kolano. To wzmocniło mnie w przekonaniu, że nie ma żadnego innego
szlaku)))
Przybyłem
do Kolonii jeszcze o świcie, kiedy ulice były jeszcze prawie puste. Jak
wspominałem, miałem ze sobą na tyle mało pieniędzy, że musiałem zarejestrować
się jako wolontariusz. Większość wolontariuszy była wtedy jeszcze w drodze do
Kolonii, byłem przygotowany nawet na najcięższą pracę. Zależało mi przede
wszystkim na tym, żeby tu pozostać. Przecież wyraźnie odczuwałem, że Bóg mnie tu
zaprosił.
Bez
większych trudności odnalazłem checking point. Byłem tak pełne
radości, że miałem ochotę skakać i krzyczeć, witałem wszystkie osoby, jakie
stawały na mojej drodze. Jednak na końcu dowiedziałem się, ze mój udział wcale
nie jest pewny. Kiedy chciałem się zapisać, proszono mnie o numery identyfikacyjne,
które oczywiście nie miałem, pokazałem na serce. Pani uśmiechnęła się, ale potem zaczęła pytać
wciąż o te numery. Potem okazało się , ze nie ma mnie na żadnej liście, a ogólnie
jest już na niej komplet, więc powinienem poczekać. Stad przesunąłem się na
koniec małej kolejki rannych ptaszków gotowych do służby. Myślałem, że za
chwilę będę musiał pewnie wracać. Poczułbym się wówczas oszukany, że nie ma tu
wcale dla mnie miejsca. Jednak za jakieś parę minut podeszła do nas zakonnica,
wolontariuszka wskazała jej na mnie, chwile ze mną porozmawiała i na końcu
spytała czy jestem wierzący i czy mam już chrzest, a kiedy odpowiedź była negatywna,
pokręciła głową i stwierdziła- przykro mi, ale to przeciw naszym zasadom,
niestety to niemożliwe, żeby pana przyjąć, co najwyżej może Pan być pielgrzymem,
ale do tego potrzebne jest specjalne przygotowanie. Zupełnie nie wiedziałem, co robić.
Przecież pokonałem tyle kilometrów zupełnie niepotrzebnie, żeby zostać wypędzonym!?
Za chwile pojawiła się dość puszysta siostra
zakonna z radością w oczach podobną do tej mojej z chwili przybycia, która
powoli zaczęła wygasać i topić się w oczach.
A cóż
tu się dzieje?-zapytała siostra przybyła.
Kiedy
zdyscyplinowana siostra opowiedziała jej moją historię i jej decyzję, czując
przy tym słuszność swojego postępowania, tamta zrobiła wielkie oczy i wybuchła oburzona jej radykalizmem
-jak to nie może tu zostać!? Nie jesteśmy hermetyczną wspólnotą, każdy jest do
niej zaproszony, tym bardziej ten chłopak, który poszukuje Boga. Siostro, jaki
siostra daje przykład osobie z zewnątrz, mamy się mnożyć…!!??Tego się po
siostrze nie spodziewałam
Drobna
siostrzyczka zawstydziła się nieco na te słowa
Puszysta
siostra dodała- chłopak zostaje z nami i dajemy mu funkcje rozdawania do pakietów
koszulek rozmiaru M…!!!jak się nazywasz- zapytała
-Shin
Quin
-Wiesz,
Shin Quin nie zdajesz sobie sprawy, jaką radość nam sprawiłeś swoim przybyciem,
spotkamy się jeszcze pogadamy na spokojnie przy herbacie. Witamy Cię serdecznie, za chwilę otrzymasz numer ID i wszelkie Gadżety dla wolontariuszy.
Nie masz pojęcia, jaka to radość dla nas, a co dopiero dla Boga.Niech Bóg cię
błogosławi, - siostra pomodliła się nade mną i zostałem oficjalnie mianowany
wolontariuszem.
Nie
mogłem pojąć, że w ciągu 10 minut tak wiele się wydarzyło, teraz mogę
odetchnąć, to niezwykle, ale znalazłem Boga.
Nie wiem, czemu zawdzięczam te wszystkie łaski
i spotkania . Później spotykałem często siostrę i zawsze zabierała mnie na herbatkę,
podczas, której trochę opowiadała mi o Panu Bogu, nie mogłem uwierzyć, że ktoś
mógłby mnie tak mocno kochać jak On.
Moja
praca jako wolontariusz polega na rozdawaniu koszulek rozmiaru M, oczywiście
wydaje je w zamian za odpowiedni kupon i bywają dni, ze kolejki się nie
zmniejszają, ale nie czuję zmęczenia, jak tylko mam jakiś gorszym moment przypominam
sobie o łasce bycia właśnie tu, w Kolonii. Dzięki mojej funkcji poznaje
wszystkich pielgrzymów średniego wzrostu, niektórzy wymieniają się u mnie inne koszulki na rozmiar M. Miałem dzięki temu możliwość spełnienia wszystkich
życzeń pielgrzymów, odpowiadać na ich pytania, rozśmieszać ich, a niektóre smutne
twarze, nawet pocieszać.
Najbardziej
niezwykłe wrażenie robiły na mnie te tysiące egzotycznych twarzy, o wszystkich
możliwych barwach, które widywałem każdego dnia, każda z nich miała na sobie
wypisaną inną emocję i można było bez słów tak wiele z nich wyczytać.Ile kilometrów pokonali aby tu przybyć...
Te
wszystkie doświadczenia umacniają mnie w celowości tego zaproszenia i pokazują,
gdzie Bóg mieszka, to niezwykle , ale on znajduje się wszędzie.
Kiedyś
wybieraliśmy się na poranną modlitwę i kościół był jeszcze zamknięty, Chin Quin
próbował się upewnić, czy rzeczywiście nie można się do niego dostać, dlatego
pociągnął dla pewności za klamkę.Rzeczywiście drzwi były zamknięte.
Shin
Quin skomentował to w ten sposób:
To musi być dla niego niełatwe, cale dni słuchać
czyiś modlitw, problemów i do tego zawsze je rozwiązywać…(zaczął
chodzić na paluszkach)
Nie
potrafię jeszcze pojąć wielu prawd wiary i mam nadzieje, ze kiedyś jeszcze będę
potrafił je przeżyć w pełni duchowej.
Od
tygodni przeżywam na razie i łaski niespodzianki. Prawie wszyscy traktują mnie z
taką miłością, czułością i poświęcają mi swoją uwagę.
Na
początku przerastały mnie te tłumy, śpiewy i jakieś niezrozumiałe słowa. Myślałem, że wszyscy przyjechali tu jedynie dla Papieża.
Teraz
widzę, że powodem ich przyjścia był przede wszystkim ten krzyż i Bóg na nim. Skoro z tak daleka przybywają do niego te tłumy, adorując go, to już musi mieć jakiś głębszy sens.
A
Bóg spaceruje obok nas, głaszcze i pociesza wszystkich zgromadzonych, może,
dlatego tu się gromadzą i są wypełnieni dobrem.
Już
nie pamiętam tego zmęczenia drogą, którą tu przybyłem. Bóg mnie poruszył. To nie był silny wiatr, on nie wieje
tak troskliwie. Może mało rozumiem, ale tak przemawia do mnie Bóg, a teraz mówi
do mnie za te wszystkie lata, kiedy go jeszcze nie znałem, bo chce żebym odnalazł do
niego, tą jedyną , moją własną drogę.
Cdn.
Ein paar Stationen in Köln
WJT 2005
Begegnungen der geräuschvollen Wahrheit
Eine Geschichte gestützt auf Tatsachen mit
Interpretation und Zusätzen…
Danke schön für, alle, die ich getroffen hatte,
manche Sachen habe ich hinzugefügt, aber viel ist tatsächlich passiert worden…
Einführung
Ich schrieb die folgende Geschichte mit der Überzeugung,
dass ich diese wunderbaren Begegnungen nicht verschweigen darf. Gott sei Dank,
dass man solch artige Wunder und unwahrscheinliche Menschen zur Kenntnis nehmen
konnte. Ich bedauere, dass ich in der Regel zu wenig Zeit anderer widme und diese Gedanken schenke ich allen Menschen,
die ich je kennen gelernt habe. Ich danke euch für eure Anwesenheit,
Unterstützung und alle warme Wörter, die je ausgesprochen wurden weil bestimmt alle
euren Geschichten so spannend und unwahrscheinlich wie diese sind.
Eure Lulu
Köln- ein paar erschöpfte Wörter
Ich stehe vor der
Tür, mein Leben sieht auf dem Foto ganz verschwommen aus.
Ganz Allein mache
ich mich auf den Weg nach Köln und
niemand begleitet mich mit dem Koffer. Ich wurde vor der Wallfahrt gesellig von
meinem anvertrauten Priester. Irgendwie spüre ich immer noch Furcht in mir,
weil alles so ungewiss geschieht.
Ich erreichte endlich Busbahnhof und sehe eine
Menge von fremden Menschen, die anscheinend, so wie ich aufgeregt nach eigenem
Bus suchen. Ich sollte eigentlich nur eine Person erkenn, die zu meinem Team
gehört,
Erkennungszeichen- grüne Hosen mit vielerlei Gürteln, ganz charakteristisch.
Es stehen da zwar
verwirrte Leute, sprechen mich an, aber niemand ist tatsächlich daneben,
bekannt, alles kurzfristig, vorübergehend.
Jeder kommt mit seiner innigen Geschichte nach
Köln an
und jeder erwartet eine Verwandlung, aber was tatsächlich passiert, lässt sich nicht
vorausblicken.
Der ganze Bus
nach Köln Omnibus-
Bahnhof ist mit Volontären ausgefüllt. Das hätte ich mir nie gedacht, dank
dessen fühle ich mich echt wie zu Hause, unter Freunden, auch wenn wir
miteinander nicht unbedingt sprechen.
Ich wollte immer
den Menschen zur Seite stehen, irgendwie ist es immer im Leben gescheitert. Ich
bin unglaublich ichbezogen und kann es eher erfolglos bekämpfen. Möglicherweise ist es auf
meine Familiensituation zurückzuführen. Ich bin die dritte Schwester, die
jüngste, kleinste die etwas von Wärme der Eltern verdorben wurde. ich wiegte
4,5 Kilo als ich geboren wurde, und galt als ein hässliches und dickes Kind. Ich
brauchte immer Rat und Beistand und kuschelte zu meiner Mutter jeden Tag.
Komisch aber ich konnte nicht einschlafen,
ohne dass meine Mutter meine Hand hielte, bis ich 5 Jahre alt war. Ich brauchte
diese Sicherheit sehr lange, so entstanden auch meine meisten Nachteile und
schlechte Angewohnheiten. Vermutlich wurde ich geboren in einer schwierigen
Periode, wo meine Mutter keine Zeit für meine Erziehung hatte. Danach machte
sie sich Vorwürfe und verzichtete auf Rauchen und beschloss sich mir mehr Zeit
zu widmen. Mutter gab zu, dass ich als Kind seltsam war, das kann sie nicht
unter Beweis stellen, aber sie hatte davor 2 Töchter erzogen, einen
Vergleich hatte sie also schon gehabt.
Man konnte mich
als sehr stur bezeichnen. Gott sei dank, meine Eltern hatten nie genügend Geld
um meine Wünsche und Träume zu verwirklichen, sonst funktionierte ich, so wie
ein Monster, der begierig und unglaublich.
Das ist aber
Vergangenheit und jetzt stehe ich mit 23 Jahren vor einer Übergangsperiode und
ich kann eigentlich alles erwarten. Ich will aber keine Annahmen ausschließen.
Es kann wohl sein, dass ich zum Kloster berufen bin, weil die Ehe eigentlich
nicht mehr in Sicht steht. Letztens zweifle ich, dass überhaupt jemand da gibt,
dessen solch eine Kreatur wie ich manchmal auch bin, wert ist. Vor einem Jahr
ging ich eine Beziehung ein und ich dachte , es sei jemand für immer. Wie naiv
war meine Überzeugung bewies eine Wüste der Gefühle, die ich erlebte und
irgendwann stellte sich heraus, dass ich
keine reine Liebe in mir verspüre, sonder Begierde und Unzufriedenheit.
Dagegen erschien mir alles als verbrannt,. Öde und voller Klagen und
trat ich zurück in dieser Beziehung. So verlosch die Emotion, die anfangs vollkommen aufging. Ich schob Got
etwas an die Seite, so bequem es mir zur Zweit war. Irgendwann aber, fing ich
an zu fragen, was denn in dieser Beziehung fehle, dass alles auf einmal
unpassend und fremd vorkam? Ich fühlte mich auch schuld daran. Das endgültige
Ende erwartete seine Zeit, alles zeugte von völligem Unverständnis,
und ich?
Ich war überhaupt nicht mehr da, so wie abwesend,
verloschen und nachdenklich aber auch sehr unzufrieden. Ich konnte mich von
damals überhaupt nicht erkennen und zurechtfinden.
Irgendwann kam
ich zu der Schlussfolgerung, dass ich
nichts Nützliches im Leben tue, etwas fehlte mir ganze Zeit. Allerdings
konnte ich nicht feststellen, was mein Zustand eigentlich verursacht, bis heute
weiß ich es nicht genau.
Solch artige Resümees
tun sehr weh, und letztens musste ich weinen, weil mein Entsetzen mich so aus
der Fassung brachte, dass ich mir keinen Platz finden konnte.
Meine Gedanken fließen
rasant in mir und im atemberaubenden Tempo fallen mir stets neue Bemerkungen, Schlussfolgerungen
ein.
Gerade in diesem
Moment war ich besonders auf der Suche meiner Berufung.
Diese Zeit lässt
sich nicht adäquat mit Worten wiedergeben, aber ich spure eine große Last in
mir und Verantwortung, die ich tragen muss.
Manchmal ruft es
eine unvermeidliche Verantwortung hervor, dass ich schon arbeiten muss und eine
Fassungslosigkeit, im Bezug auf das Leben auf eigene Faust. Ablösungsprozess, ich leider
jetzt nicht in Sichtweite, obwohl ich mich ganz befähigt dazu fühle.
Der Herr lächelt
bestimmt über meine großen, naiven Pläne und Erwartungen, aber im Endeffekt ist
alles so wie so misslungen und ich mache mir keine große Hoffnung, zu Vieles
hat mich schon enttäuscht.
Ich sollte jetzt
mich auf eine Bank setzen und ruhig auf meine Szene warten, aber ich traue mich
nicht. Ich will immer alles vorhersehen. Das erklärt, warum ich immer noch
keinen Platz finden kann.
Dazu noch neblige
Erinnerungen, ja, vor ungefähr einem Jahr war ich noch nicht allein. Jetzt finde
ich Vereinsamung nicht mehr als eine Strafe oder einen Grund um sich zu
beschweren. Mir kommt es sogar vor, ich bin jetzt nicht mehr zum Beisammensein fähig.
Nach der Trennung
wurde das Gefühl in mir immun und ich dachte meine Gefühlssphäre wird eisig
schon für immer. Dank dessen fühle ich mich so unwahrscheinlich schwachsinnig
und unfähig, dass ich mich in jedem Augenblick auf dem Herrn stütze. Deswegen
frage ich auch nach meiner Berufung und finde keine anpassende Antwort. Möglicherweise bin ich
immer noch nicht genügend mündig um manche Gefühle nachzuvollziehen. Auf diese
Weise komme ich zur Fazit, wie wenig ich mich kenne. Das höchste Zeit es zu tun.
Ich wartete auf Köln und wartete seit einem Jahr, um mit dabei zu
sein. Es gab so viele Hindernisse, so dass ich dachte ich breche überhaupt
nicht auf.
Zuerst, zeugten davon die durchfallenen Prüfungen,
dann kaufte mein Papa ein Ticket mit schlechtem Datum. Danach fürchtete ich
mich, ob ich überhaupt Erlaubnis aus meiner Arbeit bekomme.
Dazu kam noch
meine Dummheit, i ab und zu zum Vorschein kommt, dann hab ich mich aus System
für Volontärs ausgelöscht
und dachte, ich bleibe doch zu Hause. Dieses wunderbare Talent begleitet mich
schon seit der längeren Zeit, besonders wenn ich etwas um jeden Preis besser zu
machen versuche. Alles wurde überstanden, aber ohne Kampf ginge natürlich Nichts
in Erfüllung.
In diesem Moment
muss ich zugeben, dass kein Ereignis zufällig sei. Kein Gespräch soll
bagatellisiert werden. Es unterliegt aber keinem Zweifel, dass die
Vergangenheit juckt und tut weh.
Ich mache mich
auf dem Weg, schon bewusster, dass ich zurzeit ganz vereinsamt werden muss. Plötzlich ist mir
vollkommen klar geworden, Niemand übernimmt KONTROLLE Über mein eigenes Leben.
Voller Fragen und
Angst bin ich gekommen um Ihn anzubeten.
Ich habe es zur
Kenntnis genommen, dass ich nicht mehr gleich zurückkehre. In meinem Kopf
dauert ein Kampf zwischen Ehrgeiz und Feigheit.
Welche Früchte Köln gesäten hatte , lässt sich noch nicht feststellen. Dazu brauche ich noch Zeit,
damit alles in mir reifen kann. Anstatt
meine farbige aber nicht ungedingt hier passende Geschichte zu ernähern möchte
ich hier 4 Porträts aufzeichnen. Das waren unvergleichbare Begegnungen und ich
konnte hier meinen Geisteszustand zum Vorschein bringen, aber es ist diesen
Lebenslaufen nicht wert.
5 Stationen zeigen 5 völlig andere Charaktere von den Volontären
und einen Nichtpilger aus Köln
Station 1
Schin Quin:
Es ist Abend. In der Schule, wo wir übernachten
versammeln sich Mengen von Menschen. Da bemerken wir zum ersten Mal einen Chinesen,
der einen sehr freundlichen Eindruck auf uns macht. Komischerweise wohnt er
ganz allein in einer Klasse von
Gymnasium wo wir in Schlafsäcken übernachten und begrüßt uns herzlich.
Es machte ja einen ungewöhnlichen Eindruck, weil normalerweise alle Räume
überfüllt waren.
Leider spricht er
kein Deutsch, aber Gott seid dank mindestens englisch. Wir schauen auf seine
lustige Ausstrahlung und Zuversicht. Er zeigt uns ein bisschen Tricks, die er
beherrscht hatte. Zuerst zeigt er ein paar Ti chi Übungen, danach kommen unsere
Namen, die an die Tafel auf Chinesisch geschrieben werden. Irgendwann fängt
Schin Quin (irgendwie konnten er alle seinen Namen nicht in das Gedächtnis speichern
und es war uns peinlich e zu wiederholen, aber irgendwann klappte es endlich)
zu sprechen.
Seine sanfte Stimme ähnelt an ein Gesang mit Glockchen in
Hintergrund und man muss genau zuhören, weil er undeutlich und ganz leise spreche.
Geschichte von Shin Quin
-
Hallo, ich komme aus China und ich bin hier mit dem
Fahrrad gekommen
-
-
Wieso aus China…das kann nicht sein! das ist ja schon
unglaublich weit!?
-
-
Na ja, aber zur Zeit studiere ich in Bremen
Betriebwirtschaft. ..Aber ich spreche nur ein bisschen Deutsch
-
So..
-
-
Es
kam mir nicht so einfach mit Christen mit dabei zu sein.
-
.Es
war eine nette Geschichte, Ich habe nämlich in meinem Leben verschiedene Religionen
praktiziert, aber in keiner von ihnen fand ich die Antwort, wo Gott wohnt.
Irgendwie machte ich mich auf dem Weg, ohne vorherige Vorbereitungen. Dazu beabsichtigte ich es nicht nach Köln zu fahren. Davon
hatte ich keine blase Ahnung, ich brauchte einfach eine Herausforderung um
etwas an Leben zu ändern. Ich nahm nur die wesentlichsten Sachen und vergaß
eine Landkarte mitzunehmen. Deswegen fuhr ich geradeaus durch unbekannte Zonen,
Strassen, Städte
und Regionen. Alles war für mich wie neu geboren in meinen Augen. Damals
empfand ich es tief, dass jemand begleitet mich und führt. Eines Tages suchte
ich eine Stelle, wo ich mich kurz ausruhen kann. Ich fand eine Kirche. Ich
beschloss sie beizutreten. Da fand ich ein Bild, darauf stand, dass in Köln ein Weltjugendtag
stattfindet und alle sind herzlich eingeladen. Ich fühlte mich angesprochen und
irgendwas, so wie ein Impuls oder Intuition bewog mich dazu, einfach diese
Richtung zu nehmen. Ich muss nicht hinzufügen wie riskant es war, ich hatte
nämlich keine Ahnung worum es da geht. Ich hatte nämlich mit der christieschen
Glaube kaum etwas zu tun. Allerdings bewog mich etwas dazu um dahin zu fahren.
Dazu noch hatte ich vor kurzen Knieproblemen und ich wusste nicht ob ich einen
so langen Weg überhaupt in meinem Zustand schaffen kann. zusätzlich war ich
knapp mit Geld. Eigentlich schien es als Unsinn, den Weg auf diese Weise
fortzusetzen. Die Lust war aber viel größer als Rationalismus. Es dauerte ein paar
Tage bis ich Köln
erreicht habe.
-
Es
musste ein Wunder sein, aber mein Knie tat nicht einmal weh. Unglaublich aber
es schien mir, dass es keine andere Möglichkeit gar nicht in Frage kam.
-
Ich
fuhr ganz zuversichtlich und auf einmal war ich schon da. Dabei hatte ich nie
ein wenig Geld dabei, deswegen musste ich mich als Volontär registrieren, sonst
könnte
ich es mir nicht mehr leisten. Ich konnte auch die schwerste Arbeit ausüben,
wenn es nötig
gewesen wäre. Es lag mir vor allem daran, dass ich da in Köln bleiben muss. Plötzlich ist mir klar
geworden, dass ich ganze Zeit auf der Suche von Gott bin. Der Herr hat mich
hier eingeladen. Ich war relativ früh da, so dass meiste Freiwillige noch nicht
angekommen sind. Deswegen konnte man durch relativ leere Strassen schlendern
und den Gott besser zur Sicht bekommen.
-
Dann
habe ich ohne größere
Probleme Anmeldung - Checking point gefunden. Ich war voller Freude und mein Körper musste es deutlich
wiedergeben, indem ich lachte und alle begegneten Menschen begrüßte. Allerdings
stellte sich heraus, dass meine Teilnahme gar nicht so sicher war und schon auf
Anfang stoss ich auf einige Probleme. Als ich mich einschreiben wollte,
benachrichtigte mich ein nettes Mädchen, das ich auf gar keine Liste stehe und
ich habe keine ID Nummer, das bedeutet, ich kann nicht ohne Internet Anmeldung
angenommen werden. Ich weiß nicht was für eine fassungslose Miene ich verzerrt
habe, aber sie schaute mich an und fordertet mich dazu ein, dass ich noch ein
bisschen warten muss. In 3 Minuten kam sie mit einer anderen Person, das war
eine Nonne. Sie fragte mich, woher ich komme und stellte mir ein paar einfache
Fragen. Am Ende fragte sie mich, ob ich gläubig bin. Ich erwiderte und sagte zu
ihr, Ich sei hierhin gekommen, weil ich den Gott finde, und wissen Sie, ich hab
ihn, so meine ich hier gefunden. Sie schaute mich überrascht an, aber von ihrem Steingesicht
konnte ich nichts nachvollziehen. Nach ein paar Sekunden stellte sie überzeugt
fest, nein wir können
sie nicht annehmen, das stößt gegen unseren Gesetzen. Es tut mir leid!!
-
Ich
wusste nicht was ich jetzt tun sollte, so viele Kilometer waren umsonst und
jetzt musste ich ja wiederkehren… Ich wollte mich schon langsam auf den Weg
machen. Plötzlich
sah ich eine andere, ganz mollige aber unwahrscheinlich freundliche Nonne sie
kam zu uns und fragte ausdrucksvoll, „was ist hier denn los?“
-
Die sorgfältige
Schwerster erzählte ihr von meinem hoffnungslosen Fall. Sie schien davon fest
überzeugt zu sein, dass ihre Denkweise aufrecht sei.
-
Die
Schwester machte große Augen und schien aufgeregt zu sein Sie schrie sie fast an.
-
Wieso
kann er hier nicht bleiben?!!!! Sind wir nicht eine Gemeinschaft. Was versucht Schwester
ihn mitzuteilen, dass für ihn Gott keinen platz vorbereitet hatte? Das hätte
ich mir nicht denken können.
Das ist ja klar, dass er hier bleibt und bitte geben Sie ihm eine ID Nummer
alle Gagets, die er braucht, T- Shirts und dann möchte ich mit….wie heißt
du?
-
Shin
Quin- entgegnete ich
-
Ja
ich möchte
ein bisschen mit Shin Quin in Ruhe plaudern, ich komme noch, weil ich jetzt
noch etwas zu erledigen habe. Danke …anders geht’s einfach nicht. Shin Quin du
bist herzlich willkommen und du kannst wirklich nicht wissen, welche Freude du
uns, aber vor allem dem Gott gemacht hast!!! Der Herr segne Dich!
-
Ich
konnte nicht begreifen, dass innerhalb 10 Minuten so viele passiert ist, Hauptsache alles ist gelungenund
dazu noch konnte ich jetzt ausatmen, ich bin da und ich bin dazu noch
willkommen, unglaublich, ich fand Gott!
Ich wusste auch
nicht wen ich diese ganze Gnade verdanken kann, und in diesem Moment war ich
endlich beruhigt. Später wurde ich von Schwester Hilde zur einen Tasse Kaffee
eingeladen.
Sehr lange sprach
ich mit der Schwester, sie erzählte mir allgemein, wie es bei Christen ist, Sie
schenkte mir ein paar Bücher. Ich spürte dass ich Unterstützung in ihr jeder
Zeit hatte.
Meine Arbeit
beruhte darauf, die T-Shirts Größe M
den Pilger zu verschenken, die entsprechende Bestätigungen haben. Dank dessen
traf ich alle Pilger von mittlere Größe und ganz viele tauschten ihre
unpassenden T-Shirts bei mir.
Dadurch konnte
ich die verschiedenen Wünschen von Pilger erfüllen und ihnen mein Verständnis
zeigen. Ich konnte da ganzen Tag lang stehen und Fragen ähnlicher Art beantworten.
Einen unwahrscheinlichen
Eindruck machten auf mich verschiedene Gesichter, die unterschiedliche
Emotionen ausdruckten. Jedes Gesicht kam anders zu und aus ihnen lies sich ihr gegenwärtiger
Zustand lesen.
Ich freue mich,
dass ich so plötzlich
von Gott eingeladen wurde. Ich war längst auf der Suche von der Wahrheit und
Absolut in meinem Leben.
In mir bleiben
immer noch offene Fragen und niemand könnte
sie beantworten außer Herrn. Die Menschen
sehen alles einseitig, begrenzt, auch wenn sie gute Absichte haben.
Jetzt erfahre ich
langsam, wo Gott sein Zuhause hat
Morgens wenn die
Kirche zu ist, gehe ich davon aus, der Gott schläft noch, deswegen muss man
wirklich schleichen um ihm nicht zu wecken. Er braucht auch seine Ruhe. Es muss
ja ganz stressig sein, so vielen Problemen zuzuhören und dazu sie immer
zu lösen.
Ich will ihn auch nicht unterbrechen, obwohl ich ja so wenig weiß.
Viele Bräuche
kann ich immer noch nicht begreifen, aber sie beeindrucken mich und ich glaube
fest irgendwann, sie mit Verständnis zu erleben.
Seit einer Woche
erlebe ich ausschließlich Gnade und Überraschungen. Fast alle Menschen sind für
mich so herzlich und sie stehen mir bei.
Zuerst war ich
skeptisch, warum so viele Menschen sich versammeln um ihn anzubeten. Am Anfang
betrachtete ich Papst als ein Star, der so wie ein Prominenter beliebt wird.
Aber wie habe ich mich geirrt. Die Menschen lieben ihn auch, aber es handelt
sich um viel mehr. Das Kreutz und das Leiden hat sie dazu bewogen um hier zu
sein. Unannehmbar, wie sie Jesus loben und in ihm Frieden finden. Ich dachte
man soll Schmerz aus dem Leben vertreiben, nichts Irreführendes, dafür leben
sie in ihm. Vielleicht irgendwann ich auch.
Der Gott muss in
der Kirche zwischen ihnen spazieren und sie trösten, deswegen sind wir
voller Liebe.
Ich erinnere mich
immer noch daran, als ich mit dem Rad gefahren war. Der Gott hat mich berührt. Das
konnte nicht Wind sein, wenn er bliest, dass macht er es nie s zart so
liebvoll. Ich verstehe vielleicht wenig, aber so spricht zu mir Gott. Jetzt
redet er mit mir ununterbrochen, er flüstert mir ins Ohr seine Gnade. Ich
glaube, das kann man leicht erklären, ich fand meinen Weg zum Gott