Jakby miały trwać
wiecznie, przedłużyć nasze istnienie, podkreślić walory osobowości, zastępować
nasze ułomności i tuszować puste miejsca po bólu, odwieczne horror vaccui (lęk
przed pustką), tak by poczuć się bezpiecznie, w swojej kryjówce, mieć po latach
do czego wracać .
Czasem ciężko się z nimi
rozstać, boli ich strata, choć uluźnia
się wnętrze. Klaser ze znaczkami sprzed 40 lat, który podarowała mi dziś
mama zastanawiając się, czy może mieć on dziś większą wartość, niż wtedy i może znaczki, pocztówki znajdą adoratorów wśród wytrawnych koneserów.
Koperta ze starymi zapiskami i odręcznie pisanymi referatami taty, opatrzona
odręcznym spisem treści. Jaką wartość miała dla niego? Makulatura czy kawałek
serca?
Mój tata gromadził różne
książki, papiery, zaanektował na nie wielką szafę pozostawiając mamie kilka
półek na swoje rzeczy. Po jego śmierci ciężko jest ogarnąć tą ilość papierów,
miejsce azylu jego myśli. Rzeczy ciążą, wydają się niewiadomą jak zawiłe
matematyczne równania pozbawione wyniku. Mają w sobie jednocześnie coś z
zamierzchłych czasów, jakiś rys świetności w swej zakurzoności, za pożółkłym uśmiechem starych kartek. Zresztą co
tak fascynuje ludzi w antykach, w szperaniu w czyiś wspomnieniach, często
tragicznych historiach, poszukiwaniu perełek, białych kruków wśród bogactwa
kiczu, tandety i podróbek. Tylko nieliczni znawcy są w stanie rozpoznać i odnaleźć
bezcenne egzemplarze.
U mojej babci wisiała na
ścianie Czarna Madonna, nie mająca żadnej wartości materialnej. Dla mojego taty
miała za to ogromną wartość sentymentalną, bo co wieczór modlili się przy tym
obrazie całą rodziną. Jednak po śmierci babci mieszkanie odziedziczył mój kuzyn
i wyrzucił z domu wszystkie bezwartościowe przedmioty, także ten obraz. Tata
bardzo przeżył tę stratę, ponieważ w tym obrazie mieścił się też cały jego dom
i jego Matka. Po śmierci swojego starszego brata tata odziedziczył po nim popsuty zegar. Przedmiot poszedł w końcu do naprawy i zegarmistrz bardzo chwalił jego
wykonanie i mechanizm. „Ten zegar stary” otrzymał drugie życie, a wydawałoby
się, że to bezwartościowy rupieć.
Nasz dawny pan sąsiad
skrupulatnie porządkując mieszkanie po zmarłej żonie wynosił stertę rzeczy;
stare ubrania, przedmioty, trzydziestoletni miód, cukier nietknięty czasem
pamiętnik dawnej epoki. On jako pragmatyk nie kolekcjonował zbędnych wspomnień,
ale przypisywał im wartość czasu i miejsca, dlatego cenił każdą rzecz. Żona całe życie bała się wojny, więc robiła
zapasy z jedzenia i ubrań, z których wielu nikt nigdy nie założył. Dziś te same
barchany są antykiem z innej epoki, choć metka przypomina o czasach świetności,
niedopasowane do fasonu teraźniejszości. Na próżno szukać dla nich nowego
właściciela .
Po śmierci księdza
Jędrzejczyka, prałata w naszej starej parafii, który zginął w katastrofie
smoleńskiej zostały rozdane wszystkie
jego książki z pokaźnej biblioteczki i trafiły one do rąk chętnych parafian, dużo lepsze zakończenie żywota a
raczej jego przedłużenie bezcennych przedmiotów.
Sama kiedy porządkuję
przed świętami swoje szafę z dużym trudem pozbywam się starych zeszytów, kartek,
z bibelotami idzie mi już dużo łatwiej. O niebo lepiej jest być pragmatykiem,
minimalistą zamkniętym w małej szafce z vademecum własnych potrzeb, wyzbywać
się, a nie gromadzić i nie tracić czasu na szukanie czegoś we wszystkich, nagromadzonych
latami szpargałach. Naturalnie prościej, ale co poradzić jak odziedziczyło się duszę
sentymentalisty, coraz mnie ale gadżeciarza, wrażliwego na takty, barwy i
materiały. Może to i pewien materializm rzeczy niematerialnych do końca…i tak
blisko memento mori…