wtorek, 8 marca 2016

Rzecz o bibelotach


 Ile przedmiotów gromadzimy w czasie życia, przypisując im wyjątkowe znaczenie…
Jakby miały trwać wiecznie, przedłużyć nasze istnienie, podkreślić walory osobowości, zastępować nasze ułomności i tuszować puste miejsca po bólu, odwieczne horror vaccui (lęk przed pustką), tak by poczuć się bezpiecznie, w swojej kryjówce, mieć po latach do czego wracać  .
Czasem ciężko się z nimi rozstać, boli ich strata, choć uluźnia się wnętrze. Klaser ze znaczkami sprzed 40 lat, który podarowała mi dziś mama zastanawiając się, czy może mieć on dziś większą wartość, niż wtedy  i może znaczki, pocztówki  znajdą adoratorów wśród wytrawnych koneserów. Koperta ze starymi zapiskami i odręcznie pisanymi referatami taty, opatrzona odręcznym spisem treści. Jaką wartość miała dla niego? Makulatura czy kawałek serca?
Mój tata gromadził różne książki, papiery, zaanektował na nie wielką szafę pozostawiając mamie kilka półek na swoje rzeczy. Po jego śmierci ciężko jest ogarnąć tą ilość papierów, miejsce azylu jego myśli. Rzeczy ciążą, wydają się niewiadomą jak zawiłe matematyczne równania pozbawione wyniku. Mają w sobie jednocześnie coś z zamierzchłych czasów, jakiś rys świetności w swej zakurzoności, za  pożółkłym uśmiechem starych kartek. Zresztą co tak fascynuje ludzi w antykach, w szperaniu w czyiś wspomnieniach, często tragicznych historiach, poszukiwaniu perełek, białych kruków wśród bogactwa kiczu, tandety i podróbek. Tylko nieliczni znawcy są w stanie rozpoznać i odnaleźć bezcenne egzemplarze.
U mojej babci wisiała na ścianie Czarna Madonna, nie mająca żadnej wartości materialnej. Dla mojego taty miała za to ogromną wartość sentymentalną, bo co wieczór modlili się przy tym obrazie całą rodziną. Jednak po śmierci babci mieszkanie odziedziczył mój kuzyn i wyrzucił z domu wszystkie bezwartościowe przedmioty, także ten obraz. Tata bardzo przeżył tę stratę, ponieważ w tym obrazie mieścił się też cały jego dom i jego Matka. Po śmierci swojego starszego brata tata odziedziczył  po nim popsuty zegar.  Przedmiot poszedł w końcu  do naprawy i zegarmistrz bardzo chwalił jego wykonanie i mechanizm. „Ten zegar stary” otrzymał drugie życie, a wydawałoby się, że to bezwartościowy rupieć.
Nasz dawny pan sąsiad skrupulatnie porządkując mieszkanie po zmarłej żonie wynosił stertę rzeczy; stare ubrania, przedmioty, trzydziestoletni miód, cukier nietknięty czasem pamiętnik dawnej epoki. On jako pragmatyk nie kolekcjonował zbędnych wspomnień, ale przypisywał im wartość czasu i miejsca, dlatego cenił każdą rzecz.  Żona całe życie bała się wojny, więc robiła zapasy z jedzenia i ubrań, z których wielu nikt nigdy nie założył. Dziś te same barchany są antykiem z innej epoki, choć metka przypomina o czasach świetności, niedopasowane do fasonu teraźniejszości. Na próżno szukać dla nich nowego właściciela .
Po śmierci księdza Jędrzejczyka, prałata w naszej starej parafii, który zginął w katastrofie smoleńskiej  zostały rozdane wszystkie jego książki z pokaźnej biblioteczki i trafiły one do rąk chętnych  parafian, dużo lepsze zakończenie żywota a raczej jego przedłużenie bezcennych przedmiotów.

Sama kiedy porządkuję przed świętami swoje szafę z dużym trudem pozbywam się starych zeszytów, kartek, z bibelotami idzie mi już dużo łatwiej. O niebo lepiej jest być pragmatykiem, minimalistą zamkniętym w małej szafce z vademecum własnych potrzeb, wyzbywać się, a nie gromadzić i nie tracić czasu na szukanie czegoś we wszystkich, nagromadzonych latami szpargałach. Naturalnie prościej, ale co poradzić jak odziedziczyło się duszę sentymentalisty, coraz mnie ale gadżeciarza, wrażliwego na takty, barwy i materiały. Może to i pewien materializm rzeczy niematerialnych do końca…i tak blisko memento mori…

środa, 2 marca 2016

500 plus minus

Miało być poetycko i finezyjnie, ale zacznę bardzo prozaicznie i z grubej rury. 
Wokół tematem numer jeden jest budzący liczne kontrowersje program 500plus. To ulubiony temat zrzeszający „obrońców demokracji” i tym podobnych sfrustrowanych ludzi zajmujących się zawodowo krytyką dla samej krytyki. 
Nawet pan Adam z warzywniaka przy okazji narzekania na terminal do płacenia kartą dał upust swemu rozgoryczeniu winiąc za zbyt wygórowane podatki „500 na dziecko”. Akurat jemu reforma przeszła koło nosa, bo ma trójkę już dorosłych dzieci, stąd być może jego ostra reakcja
.
Niewiele osób myśli o tym, czy za 50 lat będzie jeszcze komu płacić podatki.  Mamy jeden z najmniejszych przyrostów demograficznych w Europie, ale poza liczbami wciąż za mało robi się, aby wesprzeć rodzinę, nie tylko dobrym słowem. Polskie dzieci rodzą się natomiast za granicą, zwłaszcza na wyspach, gdzie social przysługujący rodzinie jest naprawdę imponujący i umożliwia rodzinie godne życie. Wreszcie i u nas duże rodziny odczują istotną ulgę w budżecie domowym,z możliwością lepszego wiązania końca z końcem…i tu widzę największy plus tej inicjatywy ze strony Państwa.
Kiedy powiedziałam w pracy koleżance z innego działu, że mam trójkę dzieci, spojrzała na mnie badawczo i uznała mnie za bohaterkę, mówiąc, że nie zna nikogo wśród znajomych, kto miałby więcej niż dwójkę dzieci. Gdybym powiedziała jej o czwartym, pewnie gotowa by była postawić mi pomnik. Sama znam mnóstwo takich i większych  rodzin i nie wydaje mi się to jakimś mega wyczynem. W innych kręgach odbierana jestem raczej jako nieodpowiedzialna wariatka a chłodne, zdystansowane spojrzenia mówią wszystko, tylko nie podchodź. 
Leżałam kiedyś w szpitalu z dziewczyną, która wychodziła z założenia, że na więcej niż dwójkę dzieci mogą pozwolić sobie tylko gwiazdy lub bardzo bogaci ludzie. Oczywiście lustrowała mnie wzrokiem, kiedy polemizowałam z jej punktem widzenia.  
W dobie pigułki człowiek jest sam sobie sterem i to on ma prawo decydować, a raczej ograniczać przyrost naturalny. 
Mój dziadek miał jedenaścioro rodzeństwa, w przewadze braci, nie muszę dopowiadać, że nie byli bogaci. W obecnych czasach miałby może jednego brata. Ilu wybitnych ludzi nie przyszłoby na świat?Niegdyś rodzina stanowiła siłę, nowe życie było darem od Boga, a jak Bóg dawał dziecko to i na dziecko. Potomstwo oznaczało błogosławieństwo jak do tej pory w judaizmie, rodziło się z bochenkiem chleba. Dziś wszystko opiera się na zysku i samorealizacji, krótko mówiąc na pieniądzu. Narodziny dziecka traktowane są jako chwilowa przerwa lub nowy obowiązek, który rodzi dodatkowe problemy i zmniejsza zdolność kredytową. Czasem staje się i zachcianką i największym pragnieniem, szczególnie gdy coraz więcej par ma problem z zajściem w ciążę lub odkłada w nieskończoność decyzję powiększenia rodziny. Jestem wdzięczna prezydentowi  za słowa parafrazując: chcemy wrócić rodzinie utraconą godność, pokazać, że wielodzietność to nie patologia, ale rodzice często chcą mieć więcej dzieci. Szkoda, że jego poprzednik nota bene ojciec piątki w prawdzie odchowanych dzieci, dostrzegał ten problem tylko w minimalnym stopniu.


Rośnie nam pokolenie w dużej mierze rozpieszczonych jedynaków, królewiczów bądź księżniczek, którym uchyla się nieba, by miały wszystko i jeszcze więcej. Rzeczywiście w takiej sytuacji stać nas może na jedno dziecko i adorowanie go jak bożka. Oczywiście mówimy o przypadkach, gdy to jedno jest świadomym wyborem rodziców i decyzją, „dla dobra” tego jedynego. Każdy ma swoją historię i nie należy  generalizować wyborów.  Wychowanie zależy przede wszystkim od mądrości , której w dobie konsumpcjonizmu i ciągłej pogoni za pieniądzem niestety często zaczyna brakować.

Koleżanka zobaczyła mój paragon z apteki, transakcja na sumę ok 100 zł; na co wydajesz tyle pieniędzy w aptece- spytała dość zaskoczona, na dzieci odparłam, ot takie nieprzewidziane koszty rodzicielskiej troski, a ile przy tym łez na przemian z śmiechem i nieprzespanych noc. Każdy rodzic wie najlepiej.. Ile waży i kosztuje paczka pieluch każdy widzi, a na ile starcza i waży potem, wiedzą tylko rodzice…Wszystko rekompensuje widok radosnego dziecka. 
" Dzieci nigdy nie jest za dużo" mawiają  starzy ludzie widząc całą gromadkę. Kiedy patrzę na wszystkie pociechy, nie wyobrażam sobie, aby któregoś z nich miałoby brakować. Trzeba mieć w prawdzie oczy wokół głowy, czasem brak cierpliwości, są i chwile zwątpienia, człowiek jest notorycznie niewyspany, organizacja szwankuje, ale dom tętni życiem. Maluchy fruwają z miejsca na miejsce, robiąc znowu bałagan, ale w tej nieperfekcyjnej rutynie mieszka szczęście.


Dlaczego dzieci mają być tylko przywilejem ludzi bogatych?

Dlaczego przekłada się je tylko na liczby , złotówki i stopnie w szkole, a potem tytuły?


Czy znaczenie miłości jako zaczynu do powstania nowego życia, nic już nie znaczy, bo przecież miłość nie ma nic wspólnego z materialnym światem opartym na zimnej kalkulacji zysków i strat, którego sami jesteśmy autorami. Nie jest też reklamowym chwytem czy kiczowatym sloganem , jakich pełno na billboardach. Miłość jest paradoksem, w którym zysk polega na stracie. Tej prawdziwej miłości w wielu rodzinach lub już ex rodzinach zwyczajnie brakuje, gdy zastępuje się wspólnie spędzony czas błyskotkami i gadżetami, a wzajemne relacje wygasającym ekranem. Program 500+ nie jest może antidotum na narastający kryzys w rodzinie czy ten demograficzny, ale z pewnością jest nadzieją w dobrej wierze, choć niezmiennie 

trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy: z nich zaś największa jest miłość.” 1Kor;13,13